Komentarze: 0
Doszlam do wniosku, że skoro idę do nowej szkoly, to w pewnym sensie chcę być "nowa", czyli postanowilam się zmienić, a dokladniej pokazać jaka jestem. Przez 3 lata w gimnazjum siedzialam trochę z dala od wydarzeń szkolnych, a życie klasowe mialam gdzieś. Nie pokazalam nawet cienia swojego prawdziwego JA. Piszę to, bo wlaśnie dzisiaj moja kumpela zadala mi pytanie: "dlaczego w budzie częściej sucham niż mówię i patrzę niż dzialam?". Wlaściwie to nie wiedzialam jak mam odpowiedzieć. Kiedyś to byl brak odwagi. Ale od dawna mi jej nie brakuje. To stalo się przyzwyczjaniem. No i ludzie też do tego przywykli i zostalam "zaszufladkowana", później nie chcialo mi się tego zmieniać. I zostalam takim chodzącym "cieniem". W pewnym sensie to wyszlo mi na plus - nikomu nie podpadlam i wydaje mi się, że nie mam wrogów (przynajmniej się nie ujawniają), ale qrde - ile tak można? Za rok co druga osoba z klasy zapomni mojego imienia, a są tacy, którzy zostają w pamięci na zawsze. Więc w nowej budzie będę "normalna", czyli taka jak wszędzie oprócz szkoly. W końcu za to wlaśnie lubią mnie przyjaciele.
Poza tym jutro bal, a ja wciąż nie wiem czy iść. Magdalena z Verą i Domingo prosili mnie caly dzień, więc może... Ale szkolne bale to NUDY. No i zerwalam się z niemieckiego. Wychowawczyni kazala mi odpokutować i przez dwie godziny nosilam z dziewczynami (wlaśnie - z dziewczynami - niby slaba pleć?) jakieś jebane lawki na salę, w ktrej będzie impreza.